The grass was greener
The light was brighter
When friends surrounded
The nights of wonder

~ Pink Floyd, High Hopes

Przedmowa

W 2020 roku, kiedy możliwości podróżowania były ograniczone, postanowiliśmy z bratem wybrać się na wycieczkę rowerową po Polsce - z Krakowa, gdzie mieszkam, do najbardziej wysuniętego na północ punktu naszego kraju - Półwyspu Helskiego. Zabraliśmy ze sobą również kuzyna i jego kolegę, wszyscy oni mieli wtedy po 16 lat. Podczas naszej podróży pisałem podsumowanie dzień po dniu, więc pomyślałem, że mogę się nim tutaj podzielić - może komuś spodoba się czytanie mojego dziennika podróży.

Mapa planowanego przejazdu
Mapa planowanego przejazdu

Dzień 0: Kraków

Choć wyjazd rozpoczyna się dopiero jutro rano, to już dziś spotykamy się z chłopakami w Krakowie. Czas upływa nam na końcowych przygotowaniach trasy, uzgadnianiu noclegów i ostatnich zakupach. Po finalizowaniu planów znalazł się też czas na lody 😉 Drogę planujemy na podstawie posta blogowego ze strony http://www.okiemmiszy.pl/tag/rowerem-z-krakowa-do-gdanska/ (serdecznie dziękujemy Blog podróżniczy okiemmiszy.pl za opis trasy 😉), wprowadzamy jedynie drobne modyfikacje, głównie uzależnione od planów noclegowych. Przebieg widoczny na załączonym zdjęciu, kierować się będziemy kolejno przez:

  • Kraków
  • Częstochowę
  • Wieluń
  • Kalisz
  • Gniezno
  • Nakło nad Notecią
  • Chojnice
  • Władysławowo
  • Hel

Już jutro pierwszy dzień jazdy, zapowiada się deszczowo, nawet alarm RCB przyszedł, ale z cukru nie jesteśmy 😀 Jura Krakowsko-Częstochowska z pewnością wynagrodzi nam tę odrobinę wody 😉

Do zobaczenia na trasie!

Od lewej: Ja, mój brat Szymon, kuzyn Łukasz, a za nim kolega Kamil
Od lewej: Ja, mój brat Szymon, kuzyn Łukasz, a za nim kolega Kamil

Dzień 1: Kraków - Żarki - 101km

Cóż to była za przeprawa… 😀 Ale po kolei. Wstaliśmy o 5:30 po kilku zaledwie godzinach snu. Szybkie śniadanko złożone z dwóch omletów z dżemem/masłem orzechowym/bananem - wedle preferencji - i finalizowanie pakowania. Nie mogliśmy zrobić tego poprzedniego wieczoru, gdyż potrzebowaliśmy materacy i śpiworów do spania 😉

Wyjechaliśmy o godzinie 7:00. Początkowo wszystko szło gładko, przez Zielonki dojechaliśmy do Szlaku Orlich Gniazd i podążając nim po 20tu kilometrach byliśmy w Ojcowie. Było chłodno, ale nie padało, co napawało nas optymizmem. Dobra pogoda utrzymywała się aż do zamku w Pieskowej Skale, kiedy podczas lekkiej mżawki zdecydowaliśmy się aby przezornie nałożyć bluzy i peleryny. Prawdziwa ulewa zastała nas chwilę przed wizytą na zamku w Rabsztynie i utrzymywała się, z większym lub mniejszym natężeniem, aż do końca trasy. Kilkukrotnie robiliśmy przerwy w wiatach przystankowych aby przeczekać najsilniejsze opady, jednakże z racji zupełnego przemoczenia szybko robiło nam się zimno. Niedaleko miejscowości Rodaki podjęliśmy decyzję o jeździe podczas deszczu „na dwa razy” - pierwszy odcinek 18to kilometrowy do Lidla w Zawierciu, chwila na posiłek, i drugi odcinek 20km do Żarków, gdzie nocujemy.

Jednakże opady to tylko jeden z problemów z którymi przyszło się nam mierzyć. Znaczna cześć naszej trasy wiodła po drogach i ścieżkach leśnych, co skutkowało kilkukrotnymi przejazdami „przez rzekę” oraz zapiaskowaniem hamulców i napędów. Z powodu tych wszystkich wrażeń zdjęć z dzisiejszego dnia mamy niewiele, zrezygnowaliśmy również z odwiedzenia zamku Ogrodzieniec, a Mirów i Bobolice zostawiliśmy na jutrzejszy poranek. Teraz czas na suszenie wyposażenia, zakupy i dobrą kolację.

Mam nadzieję, że w kolejne dni dopisze nam lepsza aura 😉

Poranek w obozie pod lasem w Załęczańskim Parku Krajobrazowym
Poranek w obozie pod lasem w Załęczańskim Parku Krajobrazowym

Dzień 2: Żarki - Obóz pod lasem - 86km

Dzień rozpoczęliśmy od mszy świętej o godzinie 6:30 w Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej. Następnie zjedliśmy dobre śniadanie (jajecznica z 10ciu jajek od samego Mistrza Jajecznicy :D) i około godziny 9:40 ruszyliśmy w trasę - oby na następnych noclegach pakowanie szło nam sprawniej 😉

Jechaliśmy dość powolnym tempem, z nostalgią wjeżdżając na kolejne podjazdy - już wkrótce przyjdzie nam zatęsknić do pofałdowanego krajobrazu. Pierwszy przystanek zrobiliśmy pod kościołem w Przybynowie, który niestety okazał się zamknięty dla zwiedzających. Częściowo piaszczystą, dziurawą drogą skierowaliśmy się w stronę Olsztyna, położonego nieopodal Częstochowy (nie mylić z Warmią!). Po kilkunastu kilometrach niezbyt ciekawej drogi wojewódzkiej bardzo miło zaskoczył nas widok ruin zamku położonych na szczycie skalnego wzgórza. Skierowaliśmy się wiec w tamtą stronę. Po zrobieniu kilku(nastu 😂) zdjęć zjedliśmy gofry z owocami i ruszyliśmy do Częstochowy. Po drodze mieliśmy krótką przygodę ze sflaczałą dętką, więc dwa kilometry do stacji pokonaliśmy pieszo (niestety pompka odmówiła współpracy z moją prestą).

Po zwiedzeniu Jasnej Góry i posileniu się w restauracji 500 Stopni - Pizzeria & Restauracja (było pysznie!) podkręciliśmy mocno tempo i po przejechaniu 30km prostą i nieco monotonną drogą nr 491 wjechaliśmy na teren województwa łódzkiego. Okolica była niemalże zupełnie pusta, mijaliśmy jedynie pojedyncze elektrownie wiatrowe.

W miejscowości Działoszyn skręciliśmy na zachód i wzdłuż Warty wjechaliśmy na tenen Załęczańskiego Parku Krajobrazowego. Przejechaliśmy około 10km i nieopodal Żabiego Stawu zdecydowaliśmy się na rozstawienie obozowiska i sen. Miejsce jest niemalże doskonale na biwak za wyjątkiem potwornej ilości komarów oraz brakiem zasięgu (choć czy to taka wada? 😉 ). W związku z powyższym dzisiejsza relacja (a raczej wczorajsza 😀 ) pojawić się musi z opóźnieniem. Samopoczucie i kondycja są w dobrym stanie, sprzęt pomimo drobnych awarii daje radę, więc jutro odrabiamy stratę 10km względem planu i widzimy się w Kaliszu!

Pozdrawiamy z parku w Wieluniu ;)

Załęczański Park Krajobrazowy
Załęczański Park Krajobrazowy

Dzień 3: Załęczański Park Krajobrazowy - Kalisz - 106km

Pobudka opóźniła się o godzinę z powodu „szczekającego dzika” 🐶 kręcącego się w pobliżu naszych namiotów, wiec ostatecznie wstaliśmy o godzinie 6tej. Po zapakowaniu wszystkich rzeczy bez śniadania ruszyliśmy nadrabiać zaległe kilometry. Naszym celem na dzisiejszy dzień był Kalisz, gdyż mamy tam zarezerwowany nocleg.

Początkowo przebijaliśmy się przez piaszczyste drogi leśne, raz po raz zasypując piaskiem napędy rowerów. Po dotarciu do Wielunia odwiedziliśmy Lidla i zjedliśmy śniadanie w parku. Wyruszyliśmy w dalsza trasę po drodze odwiedzając trzy ciekawe architektonicznie kościoły: św Tekli w Raczynie, św. Jana Chrzciciela w Łagiewnikach oraz kościół św. Piotra i Pawła w Lulutowie. Ten ostatni jest o tyle ciekawy, że został zbudowany w stylu neoromańsko-mauretańskim.

Po Lulutowie przyszedł czas na zwiększenie tempa. Drogi w tym rejonie Polski są do znudzenia proste i płaskie, otoczone jedynie polami uprawnymi i gdzieniegdzie przecinające lasy. Przejechaliśmy prawie 30km aż zdecydowaliśmy się na postój w miejscowości Brzeziny celem posilenia się i odpoczynku.

Do Kalisza dotarliśmy około godziny 17:45. Udało nam się z noclegiem, gdyż mamy do swojej dyspozycji piętrowy, duży dom z garażem. Teraz czas wymyć rowery z piasku i nasmarować łańcuchy, zrobić pranie i wyczyścić namioty. Może zostanie nam czasu aby zwiedzić miasto i zjeść coś dobrego 😉 Jutro najdłuższy dzień, bo aż 130 kilometrów, sen w łóżkach i pościeli na pewno dobrze nam zrobi 🥱

Widzimy się na Polach Lednickich!

Jeziorko opodal Pól Lednickich
Jeziorko opodal Pól Lednickich

Dzień 4: Kalisz - Pola Lednickie - 125km

Poranek przespaliśmy - uznaliśmy, że skoro przed nami najdłuższy dzień jazdy, to warto skorzystać z wygodnych łóżek i dobrze wypocząć. Wczorajsze pranie zdołało w większości wyschnąć, a mokre rzeczy załadowaliśmy na wierzch sakw. Około 9:20 oddaliśmy klucze od domu przemiłej pani gospodyni i ruszyliśmy.

Po drodze dopompowaliśmy koła oraz kupiliśmy brakującą śrubę do jednego z bagażników dzięki czemu jechało nam się o niebo lepiej niż poprzedniego dnia - odcinkami trzymaliśmy tempo 26-28km/h.

Pierwszy postój zarządziłem pod zamkiem w Gołuszewie - muzeum co prawda nie zwiedzaliśmy, ale przeszliśmy się po zamkowym parku i zjedliśmy małe conieco. Wciąż szybkim tempem kontynuowaliśmy podróż. Zawitaliśmy również w myjni przy stacji benzynowej gdzie oczyściliśmy napędy z piasku i nasmarowaliśmy. Krótko po tej wizycie dojechaliśmy do miejscowości Piaski… no cóż, nazwa jest nieprzypadkowa. Tempo drastycznie spadło, a nasze napędy znów zaczęły trzeszczeć. Co ciekawe, mijaliśmy tam wiele sadów czereśni, co jest dość dziwne dla mnie, bo raczej kojarzę czereśnie z pojedynczymi drzewami i raczej sporej wielkości 😀

Bardzo pozytywnie zaskoczyło nas miasto Września, gdzie znaleźliśmy się niedługo potem. Wzdłuż rzeki ciągną się świetnie utrzymane ścieżki rowerowe, boiska do siatkówki plażowej, place zabaw i inne atrakcje z których chętnie korzystają mieszkańcy. Zjedliśmy tam obiad i uzupełniliśmy zapasy, po czym udaliśmy się w dalszą drogę, do Czerniejowa. Znajduje się tam pokaźny pałac z wielkim ogrodem, niestety we wtorki zamknięty dla zwiedzających. Po pamiątkowym zdjęciu w bramie opuściliśmy tę miejscowość.

Do naszego kempingu opodal Lednickich Pół wiodły nas drogi prowadzące przez pola, skąpane w blasku schodzącego coraz to niżej Słońca. Jechało się wspaniale, zupełnie nie czuliśmy, że przejechaliśmy ponad 110km i wciąż trzymaliśmy wysokie tempo. Na miejscu przywitał nas pan Tomasz i wskazał miejsce noclegu. Po rozlokowanie namiotów wypożyczyliśmy jeszcze rowerek oraz kajak i przez prawie godzinę obserwowaliśmy zachodzące słońce, leniwie kołysząc się na gładkiej tafli wody.

Dobranoc!

Osada w Biskupinie
Osada w Biskupinie

Dzień 5: Pola Lednickie - Bydgoszcz - 112km

Dzięki uprzejmości pewnej pary spotykanej na kampingu wyspaliśmy się w namiocie lepiej niż ostatnio - zgodzili się oni przechować nasze bagaże w aucie, dzięki czemu mieliśmy dużo więcej miejsca. Wstaliśmy więc dopiero o 7:45 i o 9:20 ruszyliśmy na Gniezno.

Zwiedzanie katedry gnieźnieńskiej rozpoczęliśmy po przejściu przez podziemia z panią przewodnik. Zachowały się tam jeszcze fundamenty rotundy z czasów Mieszka, oraz posadzka z nieco późniejszego okresu. Co ciekawe, wzór z tej posadzki można znaleźć na banknocie dziesięciozłotowym, na lewo od wizerunku władcy. Następnie udaliśmy się obejrzeć jeden ze starszych komiksów w naszym państwie, czyli Drzwi Gnieźnieńskie. Pani przewodnik znajdująca się w pomieszczeniu bardzo ciekawie opisała nam żywot świetego Wojciecha, który owe drzwi prezentują.

Postanowiliśmy kontynuować dzisiejszą lekcję historii i zmieniając trasę ruszyliśmy do Biskupina. Po drodze dość niespodziewanie przejechaliśmy przez Gąsawę odwiedzajac miejsce, w którym w roku 1227 został zamordowany książę Leszek Biały. Muzeum w Biskupinie okazało się interesującym miejscem, do gustu najbardziej przypadła mi osada wczesnych Piastów. Fragment wału ziemnego z bramą tak często przedstawiany na zdjęciach nieco mnie rozczarował, gdyż, jak to często bywa, zdjęcia widziane w internecie pokazują rzeczywistość w dość wyidealizowany sposób.

Chwile po wyruszeniu w dalszą drogę zaczęły się problemy z rowerami - moje tylne koło zaczęło ochoczo podskakiwać z powodu poluzowanych szprych, a Łukaszowi poluzowała się śruba trzymająca pedał w korbie. Czekało nas jeszcze aż 40km, a droga prowadzi przez niezbyt zaludnione tereny.

Po kilkunastu kilometrach pedał Łukasza po prostu oderwał się od korby. Zjechaliśmy na pobocze. Szczęściem zatrzymała się para młodych ludzi, którzy z chęcią zawieźli mnie do swojego garażu po klucz potrzebny do przykręcenia części. Dalsza droga prowadziła przez piaszczysty las, który falował - raz droga to stromy podjazd najeżony korzeniami, innym razem zjazd pełen piasku. Dopiero pod koniec wąska, ale ubita ścieżka pozwoliła na rozwinięcie prędkości powyżej 30km/h. Taka jazda pośród drzew dawała nam niemałą frajdę. W końcu dotarliśmy na nocleg - z racji zmiany trasy i zapowiadanych burz wynajęliśmy małe, lecz ładne mieszkanie za jedyne 120zł. Jutro rano czeka mnie wycieczka do serwisu rowerowego - pan pomimo sporego obciążenia pracą obiecał wycentrować mi koło naprędce. Jutrzejsza trasa na pewno ulegnie zmianie względem planu, ale postaram się by była w miarę interesująca 😉

Teraz „zwiedzamy” Bydgoszcz, a konkretnie miejscowe, całodobowe KFC 😄

Do jutra!

Zachód Słońca przed Starogardem Gdańskim
Zachód Słońca przed Starogardem Gdańskim

Dzień 6: Bydgoszcz - Starogard Gdański - 115km

Rano rozdzieliliśmy się - poszedłem z moim tylnym kołem do serwisu na godzinę 10tą, natomiast chłopaki udali się do sklepu na zakupy śniadaniowe. Po około godzinie moje koło było gotowe do odbioru i po 12tej opuściliśmy Bydgoszcz.

Pomimo serwisu moje koło wciąż „biło”, prawdopodobnie przez oponę. Nieco pomogło dopompowanie jej do wysokiego ciśnienia, wiec byłem w stanie jechać. Droga wiodła głównie ruchliwą ulicą Gdańską (krajówka nr 5), która następnie przeszła w drogę ekspresową, więc musieliśmy szukać szczęścia w drogach bocznych i leśnych.

W Pruszczu zrobiliśmy przerwę na jedzenie. Jazda szła nam dość powoli, dodatkowo zanosiło się na deszcz. Szczęściem chmury przesuwały się w stronę Bydgoszczy, więc „beka z nich” jak zwykli mawiać moi towarzysze podróży 😄

Do województwa pomorskiego wprowadziła nas niemalże dziesięciokilometrowa droga leśna, w połowie złożona z kamieni, a w drugiej części z piasku. Jako ze na kemping musieliśmy dojechać, jak powiedział właściciel, „o jakiejś normalnej godzinie” (czyt. przed 22:00), nie robiliśmy przerw na zwiedzanie, jedynie zatrzymywaliśmy się w przydrożnych sklepach.

Przed Starogardem Gdańskim, który obraliśmy sobie dziś za cel mieliśmy przyjemność podziwiać piękny zachód słońca nad falującymi łanami zboża. Słuchając muzyki zjechaliśmy na miejsce naszego noclegu, gdzie właśnie szykujemy się do spania.

Jak wszystko dobrze pójdzie, to jutro przywitamy polskie morze!

Plaża w Gdańsku
Plaża w Gdańsku

Dzień 7: Starogard Gdański - Puck - 112km

Ostatni dzień ponad stukilometrowej jazdy z bagażami - świadomi tego powoli zbieraliśmy się z namiotów. Godzina wyjazdu: 9:54.

Bardzo spieszno było nam do Gdańska i morza, nie robiliśmy więc prawie żadnych postojów, poza śniadaniem, które zjedliśmy w towarzystwie dwóch starszych pań w przysklepowym ogródku. Jechaliśmy głównie dość ruchliwymi drogami, ale tez przydrożnymi ścieżkami rowerowymi, które wznosiły się i opadały. Szczerze mówiąc nie spodziewaliśmy się tylu podjazdów w odległości 50km od morza. W końcu przejechaliśmy nad autostradą A1 i wjechaliśmy do Gdańska. Po krótkiej wizycie pod oddziałem firmy, w której pracuję pojechaliśmy na plażę Jelitkowo. Spotkaliśmy się tam z kilkoma sympatycznymi stewardessami oraz moją siostrą 😁 Kilka fotek na plaży, chwila rozmowy i czas ruszać w dalszą trasę. Po obiedzie zostało nam 30km do dzisiejszego celu, czyli Pucka. Większość tej trasy pokonaliśmy słynną drogą rowerową R10, jednak z powodu niezbyt dobrej nawierzchni zjechaliśmy na szosę.

Jak tylko się umyjemy czas przejść się po okolicy 😉

Już jutro ostatni dzień jazdy do podróży celu - widzimy się na Helu!

U celu podróży
U celu podróży

Dzień 8: Puck - Hel - Puck - 88km

Ostatni dzień wyprawy rozpoczęliśmy o godzinie 10tej. Z Pucka na Hel prowadzi trasa rowerowa R10, z której zdecydowaliśmy się skorzystać.

Po około 27km jazdy zatrzymaliśmy się, aby wejść do ciężkiego schronu bojowego „Sabała”, w którym znajduje się niewielkie muzeum czasów drugiej Wojny Światowej. Jest tam wiele ciekawych rekwizytów, pomieszczenia są dobrze odwzorowane, brak tam zbędnych oznaczeń i zabezpieczeń przed turystami, które często znajdują się w tego typu miejscach. To sprawia, że faktycznie czuć klimat drugiej wojny.

Podążając ścieżką rowerową wkrótce minęliśmy Juratę i dotarliśmy do celu naszej podróży. Szybkie zdjęcie pod znakiem i ruszyliśmy gdzie tylko najdalej się da dojechać, czyli na najbardziej wysuniętą na wschód plażę półwyspu. Gdy nie dało się już jechać dalej zsiedliśmy z rowerów aby wykąpać się w morzu.

Spędziliśmy na plaży dłuższą chwilę kąpiąc się i opalając, dopóki nie odezwał się głód. Uznaliśmy, że zjemy kolację w Pucku, czyli dopiero za 45km, jednak nie wytrzymaliśmy i w Jastarni zatrzymaliśmy się na gofry i lody. Pogoda nad morzem jest cudowna, więc nie obyło się bez kilku zdjęć 😉

Kolejny nasz przystanek miał miejsce przy torze gokartowym we Władysławowie. Kamil od dłuższego czasu nie mógł się doczekać się wyścigów na torze, więc dotarł tam chwilę przed nami, my natomiast dojechaliśmy tam później aby obserwować zmagania. Po 21:30 dotarliśmy do Pucka, gdzie właśnie raczymy się długo wyczekiwaną kolacją.

I to już w zasadzie koniec naszej rowerowej przygody. Cel został osiągnięty, obyło się bez większych trudności i awarii, pogoda dopisywała. W sumie od Krakowa do Helu pokonaliśmy 819,5km (nie wliczam tutaj dzisiejszego powrotu do Pucka), mieliśmy dwie niezbyt poważne awarie, całość zajęła nam 7,5 dnia. Dziękuję wszystkim za wsparcie, lajki, miłe komentarze 😉 Gratuluję również kondycji moim współtowarzyszom, wszyscy trzymali równe tempo, jak na pierwszą wyprawę chłopakom poszło świetnie!

I to już ostatnia relacja z tej wyprawy, do zobaczenia!